Najlepsze śniadanie świata, pakowanie desek i całego dobytku do samochodów, po czym jazda w stronę Taghazout. Jest to małe miasteczko portowe, które jest jednocześnie mekką surferów. I przy okazji ma świetne plaże, które w bonusie oferują wielkie głazy pokryte algami.
Poprzedniego dnia nieźle namachaliśmy się wszyscy rękoma. Paddlowanie, aby nadać desce prędkość potrafi zmęczyć bardziej niż człowiek oczekiwał. Moje ręce nieco bolały tego dnia, jednak apogeum miało nastąpić dnia trzeciego, kiedy to chcąc rano uczesać włosy, wzięłam do ręki szczotkę i chciałam ją podnieść do góry. Nic takiego jednak nie mogłam zrobić, ponieważ miałam straszne zakwasy. Człowiek na co dzień nawet nie wie, jak bardzo słabe ma ręce. Niby codziennie dźwiga się jakieś siaty z zakupami, ale jak przychodzi co do czego, to jednak ocean zwycięża. Dlatego już postanowione - od teraz zostaję pakerem, czas zacząć wzmacniać własne ręce, żeby w wakacje móc paddlować od rana do wieczora.
Kiedy po dwóch godzinach wyszłam i w końcu ściągnęłam z siebie piankę, przyszedł czas na grzanie tyłka na słońcu. Tęskniłam za tym uczuciem niezamarzania, kiedy człowiek znajdzie się w bezruchu na zewnątrz. Natalia czytała sobie książkę, ja jej przeszkadzałam, chodziłam po plaży i wspinałam na kamienie pokryte algami.