Oficjalnie jestem najgorszym leniem świata. Zdjęcia leżą
na dysku z ostatnich kilku miesięcy. Uzbierała się owa Tajlandia, Zjednoczone
Emiraty Arabskie, Belgia, Niemcy, Polska, Anglia, RPA, Czechy. Zaraz będą
kolejne. A ja nadal tkwię w tej Tajlandii. I znowu obiecuję sobię, że już będę na
bieżąco wszystko segregować, kasować, zgrywać.
I co?
I kupa.
Ale teraz obiecuję już naprawdę! I żeby słowo czynem się
stało leci kolejna porcja zdjęć z Tajlandii. Z tej części która podobała mi się
najbardziej, czyli z dżungli na północy. I nawet przywiozłam sobie z niej ładną pamiątkę, w postacii sporej blizny na lewej nodze.
To był mój pierwszy raz w dżungli w Azji. Wcześniej
zaliczałam jedynie liczne lasy deszczowe w Australii które nafaszerowane były
wężami, mrówkami i małymi tunnel spiders, czyli pająkami, obok których nie
chcecie rozbijać namiotu (zrobiliłliśmy to oczywiście). A także składały się z
miliona wielkich schodów kamiennych, skał, gór, które sprawiały, że człowiek
miał ochotę się położyć i nie wstawać.
Jeśli zaś chodzi o dżunglę w Tajlandii - spodziewałam się
czegoś bardziej lajtowego i tak też było, przynajmniej przez większośc czasu. Jedyna rzecz, która dawała popalić to
upał i fakt, że przez trzy dni na plecach niosłyśmy cały dobytek, łącznie z
dwoma-trzema litrami wody na dzień. Od tego upału puchły palce, nogi, ręce. Nic
fajnego, ale jako iż ja i Ola to McGyver vol. 2 znalazłyśmy rozwiązanie na tego
typu rozterki. Po prostu wystarczy przez godzinę-dwie iść pod górę z wielkim
plecakiem przy okazji trzymając ręce wzniosione ku górze - krew lepiej sobie
płynie, opuchlizna schodzi i voilà! Proste jak drut. Przynajmniej w teorii.
Pierwszy nocleg w dżungli
spędziłyśmy w wiosce odciętej od świata. Zresztą drugi również. Spanie na
podłodze w drewnianych domkach na wysokich palach. Od miejscowych dostaliśmy
materace i kocyki, a także moskitiery. Zgadnijcie czyja moskitiera miała wielką
dziurę? I za pierwszym i za drugim razem. Tak jest, moja. Urodzona w czepku.
W wiosce oczywiście nie
było ani elektryczności, ani kanalizacji, myłyśmy się więc w miednicy używając
deszczówki z wielkiej, pękatej beczki.
Co ciekawe, wioska w
której spałyśmy w czasie pierwszej nocy jest wioską, która zamieszkana jest wyłącznie przez
chrześcijan! Chrześcijan w Tajlandii to ze świecą szukać. Byłymy więc bardzo
zaskoczone, kiedy okazało się, iż malutka osada, setka osób, żyjąca sobie
gdzieś w środku dżungli, w dolinie obok najwyższej góry Tajlandii wyznaje
wiarę, która dominuje w Polsce.
W wiosce nikt praktycznie
nie mówił w języku angielskim. Kiedy więc wybrałyśmy się na spacer po okolicy,
ludzie zwykle chowali się do swoich domków, a dzieci przed nami uciekały.
Podszedł do nas jednak jeden mężczyzna, który łamanym angielskim zaprosił nas
do wspólnego palenia tytoniu. A następnie do siebie do domu, gdzie pokazał nam
swoje skarby. Na kolację ryż, a później szybko do snu.
I zaskoczenie - pobudka bladym świtem, gdyż jest tak zimno, że nie da się spać dalej. A dżungla tak intensywnie pachnie po nocnym deszczu, że aż się w głowie kręci.
I zaskoczenie - pobudka bladym świtem, gdyż jest tak zimno, że nie da się spać dalej. A dżungla tak intensywnie pachnie po nocnym deszczu, że aż się w głowie kręci.
W końcu
śniadanie. Jajko. Gorąca herbata z babusowego kubka. I w dalszą w drogę,
kolejne kilometry, do kolejnej wioski. Droga pełna uskoków, urwisk, rzek,
wodospadów. Jest gorąco. Bardzo, bardzo gorąco. Szczególnie kiedy idzie się
piaszczystą drogą pod górę. No i w końcu jesteśmy. Gdzieś pośrodku niczego.
W tym momencie ktoś mógłby stwierdzić, że strasznie nudno jest tak w kółko iść i iść, spać w tych wiosach, nie mieć zasięgu i w kółko przebywać z tą samą osobą. Otóż nie. Im mniej cywilizacji, tym lepiej się bawiłyśmy. Absurladności rozmów na wszystkie możliwe tematy nie jestem w stanie wymienić.
W tym momencie ktoś mógłby stwierdzić, że strasznie nudno jest tak w kółko iść i iść, spać w tych wiosach, nie mieć zasięgu i w kółko przebywać z tą samą osobą. Otóż nie. Im mniej cywilizacji, tym lepiej się bawiłyśmy. Absurladności rozmów na wszystkie możliwe tematy nie jestem w stanie wymienić.
W wiosce numero dos tuż obok znajdowała się rzeka (a
raczej rwący strumyk), który był na tyle wartki, iż aby nie dać się porwać z
nurtem należało trzymać się mocno skał. I zanurzać w tym samym czasie głowę w
nurcie wody.
Następnie kolacja, zaskoczenie, ryż po raz kolejny. Każdy
jednak smakuje inaczej, każdy rewlacyjnie. Kocham ryż, w poprzednim życiu byłam
Azjatą, przysięgam.
Niby czas iść spać, ale w wiosce z nami śpi również
czwórka Anglików, którzy postawnowili sobie zrobić gap year od życia. Przy ognisku opowiadamy sobie straszne historie, a potem wpadmy na pomysł godny wariatów, aby w środku
nocy przeskakując po śliskich skałach dostać się na środek strumienia. Ciemności panują egipskie, strumień szumi tak, że zagłusza nasze gadanie.
Kładziemy się na głazach, nad nami konstelacje gwiezdne, które są mi całkiem nieznane, a dookoła miliard świetlików. Surrealizm. A moi znajomi siedzą teraz na zajęciach z ekonometrii. Wygrałam życie. Chociaż jak będę się trzy miesiące później uczyć do egzaminu z ekonometrii to nie będzie mi już tak do śmiechu próbując zrozumieć opuszczone zajęcia. Och well. Priorytety.
Kładziemy się na głazach, nad nami konstelacje gwiezdne, które są mi całkiem nieznane, a dookoła miliard świetlików. Surrealizm. A moi znajomi siedzą teraz na zajęciach z ekonometrii. Wygrałam życie. Chociaż jak będę się trzy miesiące później uczyć do egzaminu z ekonometrii to nie będzie mi już tak do śmiechu próbując zrozumieć opuszczone zajęcia. Och well. Priorytety.
W nocy oczywiście jest nadal zimno, udaje mi się jednak przetrwać noc bez zamarzania.
Budzi mnie słońce wpadające przez dziury w naszym domku. Spokój ducha, radość. Kocham podróżować. Kocham spać w miejsach takich jak to.
Kolejny dzień do droga do cywilizacji. Idziemy tyle
godzin, że aż ciężko mi się na czymkolwiek skupić, myślę tylko o tym jak to
jestem bardzo głodna i jak to chętnie zjadłabym kolejny półmisek ryżu z
jajkiem. Albo raczej ryż z jajkiem zawinięty w liśc, jedzony kawałkiem babusa
zamiast pałeczkę, bo tak jemy sobie w dżungli.
Olka podbiega do mnie i klepie po plecach, wyrywając mnie
z moich rozmyślań na temat ryżu. Przewracam się, z kolana zaczyna lecieć krew,
pozbywam się resztek pitnej wody, naklejam plastry i maszerujemy dalej. Ostatni
etap w drodze do cywizliacji to przeprawa tratwą wzdłuż rzekki. Dostajemy jedną
trwatę i dwa wiosła. Ja na przód, ledwo stoję z krwawiącą nogą, potem moja
siostra, na końcu Olka. Wiosłujemy. Na koniec siadam i zauważam, że w wodzie
roi się od wodnych węży, kilkanaście przepływa przez naszą tratwę, jeden wpływa
między nogi.
I kurna. Znowu nie możemy przez pół godziny przejść przez
ulicę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz