Bonjour!

Miałam się uczyć. Wygooglować tylko potrzebne i istotne informacje. Na kliku niezbędnych kliknięciach się jednak nie skończyło, ciemne strony Internetu dały o sobie znać. A wśród tych stron znalazł się Ryanair. 
Nie wiem, naprawdę nie mam pocięcia, jak do tego doszło, że zamiast ekscytować się tematem zimnej wojny, ja ekscytowałam się moim biletem do Paryża.
A później wszystko poszło jeszcze szybciej.
W piękny wtorkowy poranek zapakowałam do plecaka zeszyt, długopis, jedzenie, aparat i niezbędne ubrania. I poszłam na zajęcia z których to zwiałam po dwóch godzinach, aby pojechać na lotnisko, gdzie oficjalnie rozpoczęłam swoją tułaczkę do stolicy Francji. 
Lot przespałam, co bardzo mnie ucieszyło, po czym szybkie łapanie stopa i byłam już w Paryżu. Mój kierowca wysadził mnie gdzieś, bóg raczy wiedzieć gdzie, w centrum, więc musiałam odnaleźć stację metra, wydać miliony monet (łza w oku) na bilet i pojechać na Porte Maillot, skąd to miałam odebrać Olę. Ola która pojechała ze mną do Berlina w wakacje bilet do Paryża nabyła dzięki mnie, chwilę po tym jak tylko się dowiedziała, że lecę. Trafiła się okazja na przejazd pociągiem z Londynu do Paryża, akurat w tym samym terminie w którym ja kupiłam bilet, także cieszmy się i radujmy. Wracając jednak do tematu głównego - Ola oczywiście się zgubiła, czekała nie tam gdzie trzeba, ale w końcu udało mi się ją odnaleźć i razem już rozpoczęłyśmy drogę w stronę wieży Eiffla.


W ogóle to śmieszna sprawa z tymi Francuzami. Pytałyśmy kilku czy dobrze idziemy, na co oni wszyscy (przepięknym angielskim, nie rozumiem tych narzekań, że Francuzi nie znają angielskiego) odpowiadali, że tak, owszem, dobrze idziemy, ale nie dojdziemy, ponieważ to jest hen hen daleko i droga na piechotę zajęłaby nam zbyt dużo czasu i że koniecznie musimy jechać metrem. Oczywiście doszłyśmy na piechotę. Po godzinie spaceru zza budynków wychyliła nam się prawdopodobnie jedna z najbardziej znanych wież świata - Wieża Eiffla. Jaka jest, każdy widzi, nie ma potrzeby jej komentować, zwłaszcza, że ja fanką tej kupy żelastwa nie jestem, ale to chyba nie jest zaskoczenie, bo mało jest turystycznych atrakcji typu must-see, które robią na mnie wrażenie i doprowadzają do spazmatycznych zachwytów.





Coby jednak spełnić marzenie Olki odstałyśmy swoje, pochodziłyśmy dookoła, ja pozachwycałam się zieloną trawą, liśmiami na drzewach i stokrotkami, których w Krakowie w tamtym czasie było jak na lekarstwo. Ach, zielenio, tęskniłam za tobą.





No i w stronę Rambuteau.



Wyszłyśmy ze stacji i naszym oczom ukazało się Centrum Pompidou. Zachwyt w oczach i niedowierzanie, bo szczerze mówiąc, nie wiedziałyśmy czego się spodziewać. Okolica była naprawdę cudowna, cicho, spokojnie, bez miliona turystów i par ślubnych z fotografami, którzy urządzają sobie sesjki na tle wieży.
Zamiast jednak stać w miejscu i podziwiać okolicę, musiałyśmy wchodzić do wszystkich wąskich uliczek i szukać właściwego numeru mieszkania, ponieważ nadal nie miałyśmy pojęcia gdzie będziemy spać.










Nasza uliczka. Tak w myśl zasady, że głupi ma zawsze szczęście.

Karolina Ramos

Born in 1994 in Poland. Constantly spending money on traveling.

Podobne posty: