Najlepszy moment dnia to poranek. Wyjątkiem są jedynie te fatalne dni, kiedy trzeba iść na nudne ćwiczenia na studiach, albo kiedy trzeba robić straszne rzeczy takie jak płacenie rachunków lub rzecz najgorsza - chodzenie do nudnej pracy.
Ale te poranki w podróży są za to absolutnie wyjątkowe. Człowiek wychodzi z namiotu na czworakach, w rękach trzyma buty, które stara się ubrać, jednocześnie balansując na palcach, aby nie stracić równowagi. To nic, że spaliśmy tylko trzy godziny, bo w nocy piliśmy wino, graliśmy we wszystkie możliwe gry, a także zastanawialiśmy się, czy nie zaleje nas woda, czy te strzały, które słychać, mogą być w jakikolwiek sposób znaczące dla naszego bezpieczeństwa, skąd tu tyle kości krabów i kto mieszka w tej chatce nieopodal, w której nadal leżą poskładane ubrania. No i chodzenie wzdłuż brzegu i gapienie się na gigantyczny księżyc w pełni. A później układanie się w śpiworze, krótki sen i człowiek się budzi równo ze wschodem słońca, które oślepia i trzeba mrużyć oczy.
Poranki są najlepsze. O godzinie siódmej jest już całkiem jasno, można zjeść te bułki z pasztetem, który dzień wcześniej kupiło się w sklepie o nazwie "Big Shop" w mieście tysiąca okien. A potem zobaczyć nie tylko kości krabów, ale także spacerujące kraby.