Tak blisko, a tak daleko.

Godzina siedemnasta. Żar leje się z nieba. Ja siedzę na zimnym, pomarańczowym krzesełku jadąc pomarańczową linią metra. Wagon jest stary, nie ma w nim interakcyjnego rozkładu stacji z zapalającym się światełkiem. Wisi za to wielka mapa metra. Pozornie prostego. Ja jednak zdążyłam już udowodnić, że zgubić się można wszędzie. Nawet w nowojorskim metrze.
W końcu wysiadam na stacji. Nie wiem dokładnie na jakiej, ponieważ nie jest podpisana. Wychodzę schodkami ku górze. Stoję i patrzę. Nie wierzę. Właśnie doświadczyłam teleportacji. Znalazłam się w Chinach.
IMG_9706
Chinatown jest jedną z najstarszych dzielnic Nowego Jorku. Jedno z największych skupisk Chińczyków poza Azją. Ulice nie są ponumerowane jak na Manhattanie. Idę więc z tłumem ludzi, chińskich ludzi, rzecz oczywista.
Po drodze mijam kilka zakładów medycyny alternatywnej, akupunktury, masażu stóp, sklepów z chińskimi figurkami z kreskówek i całego asortymentu made in China. Czego dusza zapragnie.
Są też krewetki, owoce morza oraz cała gama niezidentyfikowanych martwych stworzonek, leżących wprost na ulicy. Zapachy wydobywają się z otwartych okien. Wokół nie słuchać języka angielskiego.
Przechadzam się z ciężką torbą, aparatem w rękach i nie mogę się zdecydować czy robić zdjęcia czy chłonąć wszystko bez patrzenia przez obiektyw. Mój częsty dylemat podczas mieszkania w Nowym Jorku. Teraz jednak decyzja jest jeszcze cięższa, ponieważ nie jestem w Nowym Jorku, a w Chinach.
IMG_9725
Temu panu zrobiłam trzy zdjęcia. Jedno, kiedy był zajęty krojeniem ryb. Drugie, gdy na mnie spojrzał. I trzecie, gdy się uśmiechnął.
IMG_9721
IMG_9720n
IMG_9722
IMG_9707
Typowa chińska wystawa. Załapał się nawet telewizor reklamujący masaż stóp.
IMG_9718
Dopiero kilka godzin później odnajduję drugi teleporter, w postaci pomarańczowej linii metra, który przenosi mnie znowu na Manhattan. Tuż obok wielkiego globusu Ziemi.
IMG_9169
Czuję się jakbym odbyła podróż do Azji i z powrotem. Świadomość, że tak naprawdę nie opuściłam miasta jest dość dziwna. Znowu słyszę język angielski, nikt nie oferuje mi do zjedzenia oczu ryb, nie czuć zapachu dziwnych zup z zawartością przypraw, których nie potrafiłabym nazwać. Wokół biegną nowojorczycy z kawą Starbucks, a nie chińscy kucharze z tasakami. Staram się otrząsnąć z szoku, jednak nadal dziwnie się czuję stojąc znowu na Manhattanie.

Karolina Ramos

Born in 1994 in Poland. Constantly spending money on traveling.

4 komentarze:

  1. Super globus! Mam wrażenie, że w NY można odczuć kilka takich teleportacji :D Kocham Twoje relacje :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Kupiłam tą w motylki (to nie kwiatki), brakowało mi wzorów... Tę miętową z ostatniego zdjęcia zostawiłam, bo niezbyt ładnie na mnie leżała bez wygibasów. Ale za to jest fotogeniczna :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Chinatown to jedno z miejsc, które baaardzo chciałabym zobaczyć! I mam wielki niedosyt tych ładnych zdjęć! :)

    OdpowiedzUsuń