Do celu po trupach.

Naszym celem dnia (a przynajmniej moim) była dzielnica Montmartre. Chciałam wdrapać się na wzgórze, siąść sobie na schodach i pogapić na panoramę Paryża. Taki był nasz cel. A jak wiadomo, droga do celu z reguły nie jest łatwa. No i nasza nie była. Miliard przystanków, odciski od chodzenia, jeden krwotok z nosa, kilka wizyt w łazience, kilka przerw na jedzenie, na pytanie o drogę, znowu na jedzenie, na robienie zdjęć krzesłom (patrz: ja), na napełnianie butelki wodą i tak dalej i tak dalej. Było też Notre Dame, na specjalną prośbę Olki. Właściwie od spaceru ku tej katedrze zaczęłyśmy. Żeby jednak do niej dotrzeć musiałyśmy pokonać odcinek dosyć spory, ale stwierdziłyśmy, że damy radę. Szłyśmy dosyć długo, widziałyśmy dosyć sporo, ale koniec końców spojrzałyśmy jednak na mapę i okazało się, że jesteśmy dalej niż bliżej. Wsiadłyśmy  więc do metra. Pierwszy raz tamtego dnia.







Trafiłyśmy na malutką uliczkę Rue Cremieux.


Wes Anderson nie pogardziłby takim domem. 



Następnie mosty, kłódki, lekkie tłumy na ulicach i w stronę Luwru.


Ola zagłębia się w książkę o Paryżu, a ja czytam imiona ludzi na kłódkach. Ciekawa jestem ile z nich już się rozstało.


Naszym kolejnym celem był Luwr. Nie byłam tym pomysłem bardzo zachwycona, gdyż moje zmęczenie i głód nieco utrudniały mi normalne funkcjonowanie, ale cóż, czego się nie robi dla sztuki. Zanim jednak skierowałyśmy się w stronę wejścia do muzeum, stwierdziłyśmy, że trzeba odpocząć. Czyli zjeść pomarańcze, leżąc na skraju fontanny. I kiedy tak sobie leżałyśmy, ja nagle dostałam krwotoku z nosa. Brawa. Świetne wyczucie. Żadna z nas nie miała chusteczek, więc już w ogóle rewelacja. Tak to jest, jak człowiek dużo nie śpi. Nie straciłam jednak zimnej krwi (he he) i jakoś opanowałam sytuację. Dzięki czemu w końcu podniosłyśmy tyłki i poszłyśmy w stronę muzeum.
I teraz uwaga, uwaga - jak wejść do Luwru bez kolejki? Sposób ten sprzedała mi Ola z którą podróżowałam w wakacje przez Bałkany i działa.
Otóż: Żeby ominąć kolejkę, trzeba wejść od tyłu, czyli prze galerię handlową, która mieści się w podziemiach Lurwu - Carrousel do Luvre. Żeby do niej trafić, trzeba wyjść z głównego placu w jedną z bocznych uliczek. Idziemy prosto, aż widzimy schody w dół - takie jak do metra. Schodzimy tymi schodami, jesteśmy na dole, w galerii. Idziemy wtedy korytarzem i dochodzimy do bramek, gdzie sprawdzany jest tylko dowód osobisty/paszport, żeby potwierdzić, że mamy mniej niż 25 lat i wchodzimy za darmo.








Jedzenie ciastek stojąc przed wystawą cukierni. Czyli jemy i myślimy o tym, co zaraz zjemy. Szczerze mówiąc, kiedy stałyśmy przed tą wystawą, byłam święcie przekonana, że nigdy nie dotrzemy na to Montmartre. No i miałam poniekąd rację. Zrezygnowane i bardzo zmęczone, stwierdziłyśmy, że idziemy do metra. wysiadłyśmy o jedną stację za wcześnie, wskutek czego znalazłyśmy się tuż obok alei sklepów dla dorosłych. Całej alei tych sklepów. Zastanawiam jak to się dzieje, że te wszystkie sklepy się utrzymują, oferując praktycznie taki sam asortyment i będąc zlokalizowanym tuż obok siebie.




Karolina Ramos

Born in 1994 in Poland. Constantly spending money on traveling.

8 komentarzy:

  1. Bardzo miło mi się czytało. Mam nadzieję że szybko opanowałaś ten krwotok z nosa, dbajcie o siebie. Zdrowie jest tylko jedno. :) Czekam na dalszą relację. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Moulin Rouge to porażka! dla mnie w ogóle Paryż jest raczej ciekawy niż piękny (syndrom paryski mnie dotknął b.szybko xD ale i tak planuję wrócić) ALE ten brudny straszak, sorry za określenie (który wylądował na moim ostatnim, paryskim zdjęciu bo chwilę później mój aparat spektakularnie PADŁ) to naprawdę najmniej ciekawy turystyczny banał do oglądania.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zakochałam się w tych zdjęciach. Są przepiękne. Aż mam ochotę odwiedzić Paryż :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pojechałabym. Nawet tylko po to żeby zjesc bagietke i sie pogapic na dachy paryskie ze schodów sacre coeur. Super piszesz tak poza tym.

    OdpowiedzUsuń
  5. Miło się czytało.Świetne zdjęcia!

    OdpowiedzUsuń
  6. Po tych zdjęciach z chęcią spakowałabym się i już dzisiaj ruszyła na podbój Paryża. No ale zostawię sobie tą przyjemność na inny dzień ;)

    I mam pytanie takie bardziej praktyczne, bo wszędzie się słyszy, że w Paryżu to tylko po francusku się da dogadać, czy nie znajomość tego języka jest dużym utrudnieniem? Czy angielski w zupełności wystarcza? :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak zwykle bardzo klimatyczne fotki :). Kurczę, Paryż chodzi mi po głowie ostatnio coraz częściej. Chyba czas tam wrócić.

    OdpowiedzUsuń
  8. We Francji miałam przyjemność być dwa razy (niestety nie w Paryżu, a w górach) i za każdym razem po powrocie do domu brakuje mi świeżych bagietek i wyjątkowych croissantów

    OdpowiedzUsuń