Na przypale albo wcale.


Fortuna sprzyja wariatom. Czy jakoś tak? Nie wiem sama jak brzmiało to przysłowie, ale wiadomo o co chodzi.
No i co tu dużo mówić, bardzo mnie to trafnie opisuje, niestety, ku niezadowoleniu mojemu jak i mojej rodziny.
Jak to się stało, że w ogóle wylądowałam w Tajlandii? Nie było to wcale zaplanowane. Wręcz przeciwinie – miałam się uczyć, pisać licencjat i broń boże nie wysuwać nosa z domu. Aż do momentu w którym chłopak oświadczył mi, iż wybiera się w podróż życia na motocyklu przez Wietnam. Oczywiście również chciałam jechać, ale moi profesorowie mieli dla mnie inne plany – wykłady, eseje i, o losie, egzaminy. Klops.
No, ale jak to mówią, nie chce góra przyjść do Mahometa, musi Mahomet przyjść do góry. Kilka godzin siedzenia przed komputerem i jakoś wszystko ogarnęłam. Nie będzie Wietnamu, będzie Wielkanoc w Tajlandii. Co więcej, wiadomo, że podróże najlepsze są z osobami, które mają tak samo nierówno pod sufitem jak ty. Dlatego też szybki telefon do rodziców (którzy już się cieszyli, że pozbędą się swoich dzieci na okres Wielkanocy)
mamo, kupuję bilety dla siebie i Patki, a także Olki do Tajlandii na Wielkanoc.
Oczywiście nie obyło się bez problemów w czasie rezerwacji. Portal lotniczy za każdym razem doliczał niewyobrażalnie wielkie sumy, kiedy tylko próbowałam kupić trzy bilety jednocześnie. Uśmiech powoli znikał z twarzy. 
Ola, nie będzie Tajlandii, nie mam dodatkowych 100 euro na opłaty manipulacyjne. 
Wtem! 
A jakby tak zamiast z Kolonii do Bangkoku lecieć z Dusseldorfu do Kolombo?! 
Wszak Sri Lanka też jest super. Nawet bardziej niż Tajlandia, bo nie taka turystyczna. Telefon do Olki, która jednak ostudza mój zapał.
A co ze szczepieniami, nie mam żadnych. 
No dobra, to niech będzie Tajlandia. W końcu udaje się zarezerwować bilety: Dusseldorf - > Dubaj (a przynajmniej myślałam, iż będzie postój w Dubaju) - > Bangkok. Plan na Wielkanoc? Prawie dwa tygodnie na południu, wożenie tyłka z jednej wysepki na drugą, nurkowanie, leżenie, picie Pina Colady w słońcu. Sounds like a plan.

Wiadomo jednak, że jestem królową przypałów i fejspalmów. Wypadki na motocyklach, pogryzienia przez małpy chore na wściekliznę, jazdy autosopem przez niebiezpieczne dzielnice, rezerwowanie lotów w złą stronę, na złą datę, bądź do złego miejsca mam opanowane do perfekcji. Tak było i tym razem.

Tydzień przed planową datą wylotu, rozmowa na facebooku.
-To jak lecimy na północ czy na południe Tajlandii?
-Hm, cały czas plan był, żeby lecieć na południe, ale dobra, w sumie możemy zarezerwować loty na północ.

Tak też się stało. Bez pomysłu co będziemy robić na północy.
Oprócz tego zarezerwowałam też hostel w Bangkoku.

3 dni przed przylotem Olki z Hiszpanii do Belgii, skąd miałam ją odebrać samochodem i razem miałyśmy pojechać do mnie do Niemiec.
Atak terrorystyczny na lotnisku w Brukseli. Loty przekierowane, pustki, mnóstwo policji. Na szczęście Olka dolatuje cała i zdrowa, odbieram ją samochodem w eskorcie czołgów i uzbrojonych służb specjalnych.

Niecałe 2 dni przed wylotem. Aachen, Niemcy.
Sprawdzamy wszystkie daty, czy aby na pewno się wszystko zgadza. Mamy już plan na jeden dzień w Bangkoku, na północ, na Dubaj.
Wtem!
Karolina, źle zarezerowałaś lot. I hostel. Mamy dodatkowy dzień w Bangkoku. I wcale nie mamy postoju w Dubaju. Tylko w Abu Dhabi!

Oh well.


Nie było jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Odkręcamy wszystko na ostatnią chwilę, modyfikujemy plan.

5h przed wylotem.
Biegnę do domu żeby się spakować. Mam 15 minut. W pośpiechu szukam ładowarek, zapominam adaptora sieciowego, wyrzucam z plecaka śmieci i wpycham koszulki.

3h przed wylotem. Lotnisko.
Pani, która nas check-inuje dziwi się, że podróżujemy z małymi plecaczkami i nikt z nas nie ma dodatkowego bagażu.
Poza tym okazało się, że zapomniałam słuchawek, a także butelki na wodę.
W samolocie jest tak pusto, że również dobrze każda z nas może mieć dla siebie po cztery siedzenia. Tak też się dzieje.

Postój w Abu Dhabi. Kolejny lot.
I lądujemy w Bangkoku. A tam wszystko zaczynamy od kolejnego facepalmu, no bo jakże.
Okazuje się, że źle wypełniamy druczki imigracyjne, przez co wszystko trwa dodatkową (jak nie dwie) godziny. Później moje karty kredytowe nie chcą funkcjonować. Wysadził was kiedyś taksówkarz w środku nocy na głośnej ulicy, gdzieś w Bangkoku? A wy wtedy próbowaliście otworzyć nowe konto bankowe przez telefon, przekrzykując muzykę dudniącą z okolicznych barów, wydzierając się do słuchawki po niemiecku? Jeśli nie, to wierzcie mi, nic nie straciliście.

I oto był nasz początek. Nie było jednak tak źle. Dzień został zakończony dużą ilością alkoholu i jednym smażonym konikiem polnym dla mnie. Było też trochę jedzenia, ale w restauracji w której siedziałyśmy nagle za moimi plecami pojawił się giganyczny szczur, więc szybko stamtąd uciekłyśmy. 



Najlepsze (jak i najgorsze) miało dopiero nadejść.

Karolina Ramos

Born in 1994 in Poland. Constantly spending money on traveling.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz