Gili Trawagan





kiedy o godzinie szóstej rano pot leje się strużkami a termometr wskazuje czterdzieści stopni - wiadomo, że będzie to ciężki dzień. na śniadanie kolejny naleśnik z anansem i cukrem. i herbata w której pływa mucha, dzienna dawka protein. wszystkie poprzednie wydarzenia sprawiły, że na gili praktycznie się do siebie nie odzywałyśmy - żadna z nas nie miała na to siły, ani ochoty. ja zaliczałam kolejne spacery po wiosce w poszukiwaniu lekarza, który mówiłby po angielsku i mógł wyjaśnić co mi dolega. albo gdyby chociaż dał mi jakąś magiczną tabletkę, która uleczyłaby mnie z wszelkich dolegliwości.
w końcu znajduję - młody indonezyjczyk z głupim uśmiechem mówi, że mam malarię i muszę jechać do innego szpitala - najlepiej na wyspę lombok, bo tam panuje malaria i będą wiedzieć co robić, bo on osobiście nic na ten temat nie wie - żeby mi to lepiej zaobrazować bezradnie rozkłada ręce i kręci głową. i kasuje ode mnie trzydzieści tysięcy rupii za tę informację. przed oczami robi mi się biało, chwiejnym krokiem wracam do pokoju za który płacimy 20$ za noc. luksusy przez duże 'l'. jest czysta łazienka, czysta woda, w ogóle jakoś tak czysto. no i jest klimatyzacja, która zapewnia miły chłodek. żeby nie było jednak za dobrze - nadal mieszkami z masą małych jaszczurek. kładę się na łóżku i myślę, że nie chcę jeszcze umrzeć. zwłaszcza na gili - wyspie, którą chciałam zobaczyć. resztkami sił wracam na plażę do sofii i naszych dwóch nowych koleżanek. wychodząc z hostelu wpadam na chłopaka z dziewczyną, przepraszam i zamierzam odejśc, ale chłopak łapie mnie za ramię. po chwili zaczynam kojarzyć twarz - poznaliśmy się w ubud, na bali kilka dni wcześniej, gdzie zatrzymaliśmy się w tym samym hostelu. teraz ponownie spotykamy się w hostelu, tyle, że na gili. świat jest mały.

trzeci dzień jest jeszcze gorszy niż drugi - wszechobecne pretensje wobec wszystkich znajdą się tylko puchnąć wraz z upływem czasu. milczymy nadal. i w tej ciszy jedziemy na drugi koniec wyspy na rowerach, w koszykach mając płetwy i maski. okazuje się jednak, że jest przypływ i nie ma szans na zobaczenie żółwi. zawracamy. i oto następuje początek końca. zapada decyzja - rozdzielamy się, nie ma sensu tak tego ciągnąć, ja jestem chora i nie wiadomo co mi jest (dolega mi wszystko), tak czy siak muszę jutro przetransportować się na do szpitala na bali, żeby dostać drugą dawkę szczepionki na wściekliznę i ciągnięcie tam sofii nie ma żadnego sensu.

następnego dnia z desperacją w oczach idę do portu. łapię łódkę na bali, siadam na pokładzie i czekam. mieliśmy ruszyć o siódmej, jest już grubo po dziewiątej, nie wiadomo dlaczego nie płyniemy. w końcu odpływamy. z głośnika wielkiego magnetofonu ryczy latynoska muzyka disco. zapadam w drzemkę. budzę się na lombok, znowu słońce parzy w karki, nie da się oddychać. czekamy na przeładunek. ruszamy w stronę bali.
przybijamy do portu w pandang bai, odganiam się od całego tłumu sprzedawców, którzy próbują sprzedać mi wszystko. począwszy od świeżego mango, które za chwile będzie suche jak wiórek, ponieważ jest tak bardzo gorąco, kończąc na podrabianych raybanach, które występują we wszystkich kolorach tęczy, a sprzedawca pobrzękuje puszką pełną drobniaków i uśmiecha się bezzębnie "madam, buy one, second cheaper". nie mam siły odpowiadać, moja mina musi być chyba na tyle groźna, że nikt nic mi już nie proponuje. kilka minut później stoję na parkingu pełnym busików i staram stargować cenę na bilet do ubud. udaje się, dwie godziny później wysiadam gdzieś nie wiadomo, jestem wykończona, kolejny tłum natarczywych sprzedawców, tym razem do tego zacnego grona dołączają też taksówkarze. muszę dostać się do szpitala, jednakże nikt nie chce mnie tam zawieźć za 50 tysięcy rupii. więcej nie mam zamiaru wydawać. poirytowana zarzucam na plecy plecak i odchodzę do stronę skuterów, gdzie to grubszy pan zgadza się zabrać i mnie i mój plecak na swój skuter i zawieść do klinki za owe 50 tysięcy rupii.

klinika.

fabianowi zepsuł się głośnik w telefonie - on nie słyszy mnie, ja nie słyszę jego, nie bardzo wiem co się dzieje - idę wzdłuż brudnej ulicy w stronę agencji turystycznej. gadka szmatka, panowie pozwalają mi użyć telefonu i zadzwonić do fabiana, w końcu udaje nam się połączyć. umawiamy się w lesie małp. o ironio. używając wszelkiego wdzięku osobistego załatwiam sobie podwiezienie za darmo. dziesięć minut później stoję znowu otoczona małpami i czuję się co najmniej nieswojo. uczucie to potęguje w coraz gorszym stanie noga, którą to załatwiłam sobie na amen wypadkiem na motorze. wchodzę więc do pobliskiej restauracji i pokazując nogę staram się wytłumaczyć o co mi chodzi - młoda dziewczyna wydaje się rozumieć, znika na zapleczu na kilka minut, po czym wyłania się cała spocona trzymając w ręku garść kostek lodu, które topią się z prędkością światła. przykładam je do rany i nawet nie mam siły się martwić.
w końcu pojawia się fabian. sam jego widok w mgnieniu oka przywraca mi zachwianą wcześniej równowagę. z ulgą czuję, że tak, teraz mogę zwalić mu na głowę te wszystkie idiotyczne okropności, nie muszę już myśleć, fabian robi to za mnie, ja stoję i kiwam głową, zgadzając się na wszystko. bali przez kolejne 24h czas start.

























Karolina Ramos

Born in 1994 in Poland. Constantly spending money on traveling.

11 komentarzy:

  1. jakim sprzetem robisz zdjecia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. canon550d + 18-55 + 50mm 1.8 + samyang 8mm
      ale tutaj akurat większość zrobiona telefonem iphone 4s:)

      Usuń
    2. czy Ty mialas moze kiedys deviantarta? mwiac kiedys mam na mysli jakies 7 lat temu ;p

      Usuń
    3. na 100% miałam digarta, z deviantartem chyba też coś miałam wspólnego. na pewno mialam tam konto, ale nie pamiętam czy coś dodawałam:)

      Usuń
  2. mam nadzieje, że szybko wyzdrowiejesz! trzymam kciuki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to dawno bylo, ale dopiero teraz znalazlam czas, zeby wrzucic zdjecia;) jestem juz zdrowa!

      Usuń
  3. Mam dosc niedyskretne pytanie. W jaki sposob oszczedzalas na podroze mieszkajac w Polsce? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciezko odpowiedzieć, bo oszczędzanie to bardzo złożony proces:P jednakże wszystko co zarabiam to odkładałam. Jak jestem w Polsce to nic nie kupuję, żadnych ubrań, gazet, książek, nie jem na mieście, nie chodzę do kina/klubów itd. Generalnie żyję bardzo oszczędnie, bo mam inne priorytety, więc nie jest to dla mnie trudne.

      Usuń
  4. ja głosuję za tym, żebyś wstawiała więcej postów! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie na pewno, bo mam mnóstwoooooo zdjęć, które leżą na dysku, tylko czasu ciągle brak;)

      Usuń