PAPAPAPA PARADISE

melon na plaży
Albania to taki trochę dziwny kraj niedokończonych domów. Stoją sobie one wzdłuż dziurawych dróg, gdzieniegdzie widać też kucające na plastikowych krzesełkach, zasuszone, przykurczone babcie, które handlują lokalnym jedzeniem, albo mężczyzn sprzedających melony i arbuzy.

arbuzy na bałkanach

 Droga do przełęczy Llogara trwała trochę ponad dwa dni. Po drodze była wizyta w mieście tysiąca okien, a także nocleg na niesamowitym rozlewisku, wspinanie się po bunkrach i kilka innych atrakcji (m.in. strzały, domek strasznego pana na opuszczonej plaży, strach przed podtopieniem przez przypływ i kości krabów rozrzucone wszędzie dookoła).
Nadszedł jednak w końcu dosyć niespodziewany moment (przynajmniej jak dla mnie - nie wiedziałam, że przełęcz Llogara jest AŻ TAK genialna) kiedy to zza zakrętu wyłoniło się Morze Jońskie. I takie oto widoki:

llogara przełęcz alabania

przełęcz llogara
przełęcz llogara
przełęcz llogara



przełęcz llogara
Po tym postoju przewidzianym na zachwycanie się tym wszystkim dookoła wyruszyliśmy w dalszą drogę krętymi drogami. Była to prawdopodobnie najbardziej niesamowita droga jaką miałam dane jechać w życiu.

przełęcz llogara


Po kilkudziesięciu minutach udało nam się w końcu dojechać na dziką plażę (Albańczycy nie wiedzą co posiadają i wszędzie, dosłownie wszędzie, można napotkać na dzikie wysypiska śmieci. Także nieopodal tej dzikiej plaży były stosy plastikowych opakowań...), a naszym oczom ukazał się taki oto widok. 

przełęcz llogara


Szybka decyzja, zostajemy, sprawdzenie temperatury wody, po czym do wody.


W oddali było widać nadchodzącą burzę, jednak nikt się tym nie przejmował, woda była przyjemnie ciepła, przezroczysta i niesamowicie słona. Śmiech stawał się lżejszy z minuty na minutę, fale się pieniły i przelewały, a słonce powoli chyliło się ku zachodowi.

Kiedy w końcu wyszliśmy z wody, zaczynało się już robić ciemno, zrywał się duży wiatr, trzeba było rozstawić obozowisko i umyć się ze słonej wody.
Nie będzie to chyba zaskoczeniem, jeśli powiem, ze wielka burza rozszalała się akurat wtedy, kiedy stałam sobie pod prowizorycznym prysznicem i starałam opłukać ze słonej wody. Uporawszy się z tą ciężką czynnością, nie było sensu abym się wycierała. I tak wszystko było mokre.
Dlatego też, zamiast poświęcać czas na używanie ręcznika, po prostu ubrałam mokre ubrania, siadłam na kompletnie mokrym krzesełku i zaczęłam jeść bułkę z makrelą z puszki. Kiedy miałam właśnie wgryzać się w bułkę chlusnęła na mnie woda. Dosłownie. Otóż, już wyjaśniam - siedziałam sobie pod skrajem plandeki, która była rozwieszona nad naszym stolikiem. Deszcz lał się strumieniami, gromadził na plandece, aż tu, w końcu zadziała siła grawitacji i cała woda spadła na mnie.
Był to moment w którym zrezygnowałam już z jedzenia makreli. Ulewa jednak nie przeszkodziła nam w siedzeniu do późna, a później - kiedy deszcz przestał już padać - spacerowaniu sobie wdłuż brzegu i obserwowanie gigantycznych fal. Nie wiem, która godzina była, gdy się kładliśmy. Na niebie nie było jednak już żadnych chmur, widać było nieprzyzwoicie dużo gwiazd, a księżyc nadal był okrągły, ponieważ zaledwie dzień wcześniej była pełnia.

Zasnęłam momentalnie. Kiedy otworzyłam oczy, Oli już nie było. Zerknęłam na zegarek - szósta rano, w namiocie parno i duszno. Trzeba wyjść. I teraz wyobraźcie sobie, słyszycie tę piosenkę, która została włączona przez Karola, wychodzicie z namiotu, w którym jest duszno i waszym oczom ukazuje się taki oto widok:

 Nie najgorzej, prawda?

Kontynuując -  idziecie zjeść śniadanie, na bogato, jajka po benedyktańsku, makrela, chleb, herbata, chwila rozmów o niczym i wszystkim, a następnie pływanie i nurkowanie przez kilka godzin. W wodzie, w której wszystko widać, bo jest wręcz nieprzyzwoicie krystaliczna. Gdzie kilkanaście godzin wcześniej widzieliście delfiny. Pływacie sobie beztrosko. Z przerwami na jedzenie arbuza. I opalanie, rzecz jasna.



A później stwierdziliśmy, że jedziemy dalej - w stronę Grecji. Po drodze zepsuły się hamulce, mijało nas sporo czołgów, przypadkowy pan Albańczyk z ruin zamku kazał nam jeść liście i trawę, inny pan Albańczyk dał Karolowi rakiję, a jak już dojechaliśmy ostatkiem sił do Grecji - ktoś chciał nas przejechać, kiedy spaliśmy sobie w namiotach, więc mieliśmy dosyć niespodziewaną pobudkę. Było fajnie.


Karolina Ramos

Born in 1994 in Poland. Constantly spending money on traveling.

9 komentarzy:

  1. Twoje zdjęcia potwierdzają słyszane przeze mnie już wcześniej opinie, że Albania jest piękna! Nie mogę oderwać oczu od tych wspaniałych widoków. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oglądam Twoje zdjęcia i robię wielkie wow!
    Nawet bym nie pomyślała, że Albania może być tak.. zachwycająca!
    Teraz zabieram się za czytanie! Szukam w sieci informacji na razie na forach. Znalazłam trochę info na forum turystycznym http://podroze-forum.pl ale to jednak ciągle mało!
    Możesz mi powiedzieć jak tam dojechałyście i ile to mniej więcej kosztowało? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Takie śniadania są najlepszymi śniadaniami w życiu ! ;) Trochę spontaniczności, Słońca, powietrza i nawet chleb smakuje inaczej niż w domu ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialne zdjęcia jak zawsze. Musisz mieć tyyyyyyyle wspaniałych wspomnień :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Od Twoich zdjęć aż kręci się w głowie! Boże, jak pięknie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale tam pięknie ! No i uwielbiam blogi podróżnicze, więc trafiasz do mojej ''kolekcji''

    OdpowiedzUsuń
  7. Tyyyyle arbuzów! To musi być istny raj :D

    OdpowiedzUsuń
  8. marzy mi się objazdówka po Bałkanach, mam nadzieje, że w tym roku się na nią zdecydujemy :) tym bardziej zostaję na Twoim blogu w poszukiwaniu cennych informacji! PS. super zdjęcia!

    OdpowiedzUsuń