Nie tylko Święty Stefan, czyli...

 Czarnogóra!

czarnogóra kotor

Będąc w Czarnogórze skupiliśmy się na odwiedzeniu dwóch miejsc. Jednym z nich był Kotor. To średniowieczne miasteczko leży tuż obok zatoki, która swym wyglądem (ponoć) przypomina norweskie fiordy. Piszę ponoć, ponieważ fiordów (jeszcze) nie wiedziałam, także ciężko mi stwierdzić, czy to prawda, czy nie.
Samo miasteczko składa się z niesamowicie ciasno zbudowanych domków, które wszystkie są z tej samej cegły. I wszystkie są porośnięte mchem. 
Kierując się do wnętrza labiryntu, jakim jest Kotor, szliśmy wzdłuż przystani łodzi, gdzie znajduje się też spory targ.





Ryb nikt z nas nie kupował, za to skusiliśmy się na niesamowicie tanie, słodkie i gigantyczne winogrona. Od których później, co niektórych bolały brzuchy. Oprócz tego suszone figi, które towarzyszyły mi przez resztę września.
Po zakupach przyszedł czas na to ciasno i chaotycznie zabudowane miejsce jakim jest Kotor.





W czasie błądzenia po wąskich uliczkach nagle lunął deszcz. Uciekaliśmy wszyscy w popłochu maleńkimi szczelinami między budynkami i ślizgaliśmy się po starych schodach z kamienia. 
Kotor jest na tyle mały, że nawet ja nie dałam rady się tam zgubić. 
Co ciekawe - nikt z miejscowych nie pokwapił się, aby ulice otrzymały jakiekolwiek nazwy. Domy mają numery kompletnie od czapy, a miejscowi małe place nazywają zgodnie z ich przeznaczeniem. Wobec czego mamy Plac Sprzedaży Drewna czy Plac Sprzedaży Mięsa. 
Miasteczko to (nie mam serca używać słowa 'miasto') gości na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO.
I tak, jego nazwa ma związek z kotami, których po uliczkach pałęta się całe mnóstwo. Właściwie to jeszcze nigdzie nie widziałam takiej ilości kotów, nawet w miejscowości na południu Francji - Port Grimauld, która z kotów słynie.

wąska uliczka
uliczka kotor

Tuż po przejściu całego miasteczka dookoła udałam się razem z Olką do supermarketu, który mieści się obok targu rybnego. Kupiłyśmy oczywiście pasztet pomidorowy (jakżeby inaczej), który okazał się najgorszym pasztetem nabytym na Bałkanach. Ola miała też trudności ze znalezieniem jogurtu naturalnego, który nie byłby mlekiem. Po tych zakupach udałyśmy się do prawdopodobnie jedynej dostępnej publicznie toalety, która mieściła się na najbardziej prowizorycznym dworcu autobusowym świata.

Następnie przyszedł czas na chlubę i dumę Czarnogóry, która to widnieje na okładce każdego przewodnika po Czarnogórze - mianowicie wyspę Świętego Stefana. I powiem wam - nie warto. To co z daleka wygląda cudnie, pięknie i w ogóle wspaniale, z bliska tylko traci w oczach.
Na wyspę nie można wejść, ponieważ mieszczą się tam obecnie tylko i wyłącznie hotele, dla zamożniejszych odwiedzających (czyli tych, co walizki mają tylko od Louisa Vuittona - wobec których mój pięćdziesięciolitrowy plecak Katmandu wybada dosyć słabo). Nawet plaża jest niedostępna dla osób z zewnątrz. My jednak na plażę sobie weszliśmy, co niektórzy zdecydowali się na pływanie obok murów Świętego Stefana.



ŚWięty stefan w czarnogórze

ŚWięty stefan w czarnogórze

Święty Stefan został przez nas zaliczony, dlatego stwierdziliśmy, że czas ruszać dalej, nic tam po nas, zwłaszcza, że chmury gromadziły się nad plażą i wyglądały coraz bardziej, jakby za chwilę miały zaserwować wszystkich ulewę.
Pojechaliśmy w stronę plaży, aby znaleźć miejscówkę na dziko do spania. Po drodze nasze poważne rozmowy na tematy życia i śmierci zostały przerwane przez stado owiec, które dostarczyło nam sporo rozrywki.

OWCE NA DRODZE
plaża w czarnogórze




Koniec końców dojechaliśmy do miejscówki - o cudownej nazwie Safari Beach. Nie mogliśmy znaleźć nic na dziko, więc punktem zwrotnym (ale nie rewolucyjnym) okazało się spotkanie miejscowych, którzy pokierowali nas na miejsce campingowe. Był to nasz jedyny nocleg na tego typu campingu - prysznic, wifi, dookoła sporo Niemców z własnymi przyczepami campingowymi.

A poranek i śniadanie (buły i zupka z proszku nie załapały się na zdjęcia) z takimi widokami:


plaża w czarnogórze
plaża w czarnogórze

plaża w czrnogórze


Do Albanii  (post tu) się to nie umywa, nie ma co porównywać, ale i tak, życie na plaży jest lepsze, w tym aspekcie nie ma akurat żadnych wątpliwości.

Karolina Ramos

Born in 1994 in Poland. Constantly spending money on traveling.

5 komentarzy:

  1. ale tam pięknie + cudowne zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. te kamienne uliczki są klimatyczne. przynajmniej nie widać tam tego pędzącego świata :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ech...pozazdrościć...Twoje życie to chyba niekończąca się przygoda i podróż... :-) cudnie tak.

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękna zdjęcia :) zazdroszczę :P ;)
    Pozdrawiam i w wolnej chwili zapraszam do mnie ;)
    Sylwetta

    OdpowiedzUsuń
  5. zazdroszczę brzydkiej pogody!
    ja w czarnogórze miałam samo słońce, a te chmury wyglądają niesamowicie!

    OdpowiedzUsuń