Warsachu

Pomysł pojechania do Berlina wziął się z powietrza. Siedziałam sobie znudzona i zmęczona bezsennością próbując czytać "Maję" autorstwa Jostein'a Gaarder'a. Nie szła mi ta książka zupełnie. Wstałam z łóżka, udałam się do kuchni, gdzie nadal, z książką w ręku zaczęłam robić sobie kanapkę, przy okazji zerkając na zegarek, którego wskazówki informowały mnie, że zbliża się czwarta. Zatrzymałam się wtedy na stronie sto dwunastej, gdzie zostało poświęcone sporo miejsca na kwestię filozofii w ekologii, co z kolei przypomniało mi o spędzonym w Berlinie czasie, dokładnie rok temu. Nie wiem czemu tak, najwyraźniej mój okruszek mózgu posiada wyjątkowo dziwnie połączone synapsy, co owocuje z kolei takimi dziwnymi rozważaniami.
Tak czy siak, myśl o Berlinie zaświtała i już nie zgasła. Szybko rzuciłam się do komputera i kilkanaście minut później miałam już znalezione tanie jak barszcz bilety z Warszawy i tani jak barszcz nocleg, w więzieniu przerobionym na hostel.
Warto tu wspomnieć, iż mądrzy psychologowie (zapewne amerykańcy, jak mniemam) mówią, iż dojrzewanie do podjęcia decyzji rozpoczyna się od procesu zaburzenia stanu emocjonalnej równowagi. Tak kiedyś wyczytałam w jakimś mądrym czasopiśmie. Jeśli uznamy to za prawdę, to według tej definicji powinnam być w tamtym momencie bardzo rozchwiana emocjonalnie, jednak, co było bardzo podejrzane, również dla mnie, byłam pewna, że do Berlina jadę. To nic, że był środek nocy, a ja nie miałam pieniędzy.
Przy okazji, następnego dnia powiadomiłam o moim pomyśle swoją koleżankę, która również wyjątkowo entuzjastycznie podeszła do wyjazdu, uwaga, teraz cytuję "hm, wiesz, w sumie to mogę teoretycznie pojechać z tobą, bo chyba będę wtedy w domu". Entuzjazm i dzikie szaleństwo bije po oczach.
Wracając jednak do tematu, kilka godzin później byłam lżejsza o jeden obiektyw i bogatsza o trochę złotych polskich, bilety zostały kupione, nocleg względnie załatwiony, najpotrzebniejsze rzeczy spakowane i kilka dni później spotkałam się z Olką na stacji pks naszej szalonej metropolii o godzinie zbyt wczesnej, żeby myśleć, mianowicie siódmej.
Było gorąco, parno i duszno, a nam chciało się spać, więc trwałyśmy sobie w milczeniu, raz po raz odwracając się i sprawdzając, czy śpiący nieopodal pijak, nie postanowił obudzić się i przenieść w inne miejsce. Co jakiś czas musiałam poprawiać sobie torbę na ramieniu, bo napakowałam tam kilka kilo elektroniki, która to, im dłużej stałyśmy, zdawała się ciążyć coraz bardziej. Ola za to trzymała w rękach torbę wypełnioną jedzeniem, żebyśmy w czasie tej czterogodzinnej tułaczki do Warszawy nie padły z głodu. W końcu przyjechał nasz bus, załadowałyśmy się tam jak sardynki, bardzo ściśnięte i jakoś dotrwałyśmy do stolicy, gdzie to na dworcu centralnym drzwi busiku się otworzyły, a ja miałam ochotę krzyknąć z radości, że już koniec tej męczarni okraszonej nutkami polskich hitów z cyklu "jesteś szalona", których to pan kierowca sobie nie żałował.
W pierwszej kolejności zaliczyłyśmy szybki posiłek w Złotych Tarasach, po czym udałyśmy się na piechotę w stronę restauracji Beirut-Hummus. Jestem szaloną fanką hummusu, także wybór miejsca na nasz główny posiłek był dosyć oczywisty, mimo długiej listy miejsc, jakie chciałabym odwiedzić w Warszawie w celach konsumpcyjnych.
 Kiedy już się obżarłyśmy jak nieboskie stworzenia, przyszedł czas na trochę intelektualnej rozrywki, czyli Rothko. Rothko budzi skrajne emocje, nie ma co ukrywać, że niektóre z jego obrazów mogłyby zostać namalowane przez każdego z nas, ale nie każdy z nas potrafiłby z tego uczynić sztukę przez duże "S". 
Po Rothko znowu jedzenie, a także spędzenie wielu godzin w empiku, gdzie zdążyłam przeczytać od deski do deski jedną książkę, a następnie jeszcze więcej godzin w punktach gastronomicznych na ostatnim piętrze Złotych Tarasów. Upraszczając, nasza tułaczka wyglądała mniej-więcej tak: Żarcie-Żarcie-Sztuka-Książki-Żarcie-Berlin.









 Kiedy nasz autobus w końcu przyjechał byłyśmy z Olą tak szczęśliwe, jakbyśmy już co najmniej do tego Berlina dojechały. Zapakowałyśmy się na miejsce i w sumie droga mijała nam spokojnie, mi, na słuchaniu dziesięciogodzinnej wersji "Intro" The xx, a Oli na marudzeniu, że jest jej niewygodnie i ciasno.
 Kiedy dotarłyśmy do Berlina, była godzina siódma trzydzieści sześć rano a my byłyśmy tak zmęczone, jak gdybyśmy co najmniej na piechotę leciały do tej stolicy Niemiec.
Mina Olki wyrażała wprost idealnie to, jak czułam się również ja, jednak starałam się zachować pogodę ducha i co rusz pokrzykiwałam w stronę objuczonej Oli swoim władczym i pryncypalnym tonem, aby szybciej zasuwała, bo zaraz odjeżdża nasz U-Bahn w stronę Charlottenburg i jak będzie się tak wlokła, to mi się zgubi w tym Berlinie. Ola coś tam odkrzykiwała, za cicho jednak, żebym usłyszała, a także, śmiem się domyślać, iż były to słowa niecenzuralne, także i tak nie nadają się do przedstawienia szerszej publiczności.
Na nasz U-Bahn nie dotarłyśmy, bo okazało się, że stacja Nord ICC jest zamknięta, dlatego też, do Charlottenburg dojechałyśmy sobie spokojnie autobusem linii M49, tak szybko, że większość miejsc serwujących śniadania nadal była zamknięta, ale jak powszechnie wiadomo, Berlin jada śniadania nie wcześniej niż o dziesiątej, a w weekendy i święta, to nawet o dwunastej. 



Aha, i tak gwoli wyjaśniania - czemu ja to piszę? Otóż jestem utkniętna, jak to moja siostra skomentowała, w domu gdzie siedzę  posiniaczona, gdyż miałam mały, nieprzyjemny incydent, który zaowocował kilkoma siniakami, opuchlizną twarzy (jestem ziemniaczkiem) i stłuczeniami, które uniemożliwiły mi wyjazd na Woodstock, gdzie byłabym narażona na pogo i inne, wymagające pełnej koordynacji ruchowej atrakcje, przez co, siedzę sobie w domu i z braku zajęcia przerabiam sobie zdjęcia i opisuję szalone wojaże, hehe.
Także cieszmy się, póki coś mi się chce robić i tu pisać.

Karolina Ramos

Born in 1994 in Poland. Constantly spending money on traveling.

10 komentarzy:

  1. przestajesz się uśmiechać czasami? ;>

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja bardzo bardzo lubię Twoje posty!

    OdpowiedzUsuń
  3. sardynki made my day.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem w trakcie czytania i pierwsze co mi się nasuwa to to, że gdybyś napisała książkę to chętnie bym ją przeczytała, bo bardzo pasuje mi Twój styl pisania. Druga rzecz zawsze zastanawiałam się jak to jest, że można wziąć w empiku książkę, przeczytać ją całą od deski do deski i odłożyć na miejsce, nie kupując ani nic i nikt Ci nie zwróci uwagi - bo jak myślę tak jest, tak? W takich chwilach zaczynam żałować, że w moim mieście nie ma Empiku - pieniądze zaoszczędzone, ilość przeczytanych książek wzrosła, a tak to ratuje się zasobami miejskiej biblioteki i czasami promocjami w księgarni. Porcje na filmiku wyglądają na dość pokaźne, a mój żołądek na ich widok przypomina mi o kolacji :D Muszę się w końcu wybrać do Warszawy, bo aż wstyd, że nigdy tam nie byłam :P Zastanawia mnie jak niektórzy to robią, że namalują taki obraz i stają się znani i że te obrazy są tyle warte! Ogólnie nie jestem za Woodstockiem, tym co tam się dzieje i ogólnie. I zdrooowiej :) (tj. znikajcie siniaki!) Pozdrawiam i pisz częściej :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Czekam na Twoją relację z Berlina!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. ah szkoda ze nie przyjechalas w sierpniu! moglybysmy sie spotkac! super blog i super zdjecia tak w ogole :)

    OdpowiedzUsuń
  7. masz świetny styl pisania :) lubię bardzo twojego bloga. bardzo,bardzo

    OdpowiedzUsuń
  8. odpisujesz na wiadomości na fb albo na poczcie ???

    OdpowiedzUsuń
  9. Całkiem przyjemnie się oglądam video diary :D serio.
    zdjęcia z warszawy; na moim stałym miejscu z kafejce w Złotych :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Cieszę się, że odblokowałaś bloga, bo bardzo podoba mi się Twój styl pisania ;)

    OdpowiedzUsuń